wtorek, 16 września 2014

Prolog

Pot spływał mi z poharatanych ramion i wsiąkał w brudne bandaże, powodując coraz bardziej uporczywe pieczenie ran, co starałam się jakoś zignorować i z powrotem skupić na przeciwniku, którym był całkiem nowy nabytek z Wioski Ukrytej w Piasku. Niewiele starsza ode mnie, rudowłosa dziewczyna posługująca się doskonale kataną z wściekłą determinacją próbowała mnie znaleźć, by przeciąć w co najmniej kilku miejscach. Na jej nieszczęście wolałam walkę na dystans i już od paru minut ukrywałam się wśród gęsto obrośniętych liśćmi gałęzi, wyczekując odpowiedniego momentu. Gdy o to nadszedł -ledwo dosłyszalny trzepot skrzydeł drobnego owada, który przysiadł na korze drzewa tuż obok mnie. Już miałam to wykorzystać, ale zupełnie niespodziewanie pojawił się mistrz Orochimaru, zwracając na siebie uwagę każdego, kto obecnie przebywał na arenie treningowej. W dodatku nie przybył sam. Zmrużyłam załzawione od słońca oczy, by dostrzec kim jest tajemniczy nieznajomy, który stał na wzniesieniu obok niego. Miał znudzony wyraz twarzy i dumnie wyprostowaną sylwetkę. Wszyscy zaniemówili, a mój wróg prawdopodobnie o mnie zapomniał, skoro przestał przeczesywać teren. Musiałam przyznać, że brunet wyglądał bardzo poważnie jak na dzieciaka.  Głębokie ciemne oczy patrzyły w dół bez wyrazu, jakby miały przed sobą kupę piachu. Cienka koszula w kruczoczarnym kolorze odsłaniała fragment jego nieźle zbudowanego torsu. Prezentował się imponująco, zwłaszcza z błyszczącą kataną u boku, dużo bardziej efektowną od broni dziewczyny z Suna-Gakure. Po przetaksowaniu go wzrokiem od góry do dołu byłam już pewna; jego postawa, spojrzenie i niespodziewana obecność na pewno musiały zwiastować nadchodzące kłopoty. Do tego to pupil Węża, a jego ulubieńcom nigdy nie powinno się ufać. Mistrz trenował podopiecznych naszej kategorii, zmuszał do walk na śmierć i życie, a także wysyłał na drobne misje. Dzięki czemu wierzyliśmy, że stanowimy dla niego znaczącą wartość i wkrótce możemy doczekać się nagrody. Byliśmy jednak tylko nielicznymi z jego robali, które akurat miały swoje pięć minut. W najlepszym przypadku przeciętnie uzdolnieni, nie mogliśmy liczyć nawet na połowę uwagi, jaką zapewniał temu chłopakowi.
Po chwili dostaliśmy znak, by zakończyć przez nikogo nierozporządzoną przerwę i wróciliśmy do rzucania nożami kunai w tarcze, walki wręcz i szukania ziół dla medyków. Mimo to wszyscy odwracali się co rusz, żeby spojrzeć na przybysza. On też na nas patrzył, ale jego spojrzenie już nie było takie obojętne jak wcześniej, wręcz raziło pogardą.
Nagle mistrz Orochimaru uśmiechnął się zjadliwie, unosząc jeden kącik ust, a w jego oczach mignął złowrogi błysk na sekundę przed tym, gdy podniósł rękę. Tęczówki chłopaka zajaśniały czerwienią, czego nigdy wcześniej nie widziałam.
- To sharingan! - krzyknął Akihito. - To musi być ten Uchiha.
Spojrzałam w stronę przyjaciela, rugając go w myślach za to, że niepotrzebnie zwrócił na siebie uwagę. Zawsze był taki lekkomyślny i co dziwne, właśnie dlatego został moim pierwszym i jedynym przyjacielem. Po chwili zamarłam, gdy z nieba zaczęła kapać krew, a długie gałęzie czarnych drzew zafalowały w górze, trzaskając o siebie. Z ziemi wyrosły pędy, które objęły nasze kończyny w stalowy uścisk, i przygwoździły do wąskich marmurowych ścian przypominających płyty nagrobne. Akihito zakasłał krwią, ale był zbyt daleko, bym mogła chociażby zapytać o to, co się z nim dzieje. Nie wiem, czy przepełniał mnie bardziej gniew, czy strach. Próbowałam się wyrwać, ale to diabelstwo zaciskało się coraz bardziej, robiąc głębokie rany. Nagle ciszę pełną przerażenia przeszył krzyk chłopaka, który właśnie stracił rękę. Zrobiło mi się niedobrze i wtedy usłyszałam śmiech Orichimaru. Nie wiedziałam, co się działo, rozbolała mnie głowa do tego stopnia, że zaczynałam tracić kontakt z rzeczywistością. Usłyszałam jeszcze błaganie o litość Akihito, a chwilę później Uchiha podszedł do mnie ze sztyletami w dłoniach. Spojrzał mi tak w oczy, jak kat na chwilę przed obcięciem głowy skazanego. To było moje ostatnie wspomnienie z naszego pierwszego spotkania.
Po nie wiadomo jak długim okresie czasu, obudził mnie dotyk czyjejś zimnej dłoni, zaraz potem syknęłam przez niespodziewane ukłucie igły. Jak się okazało, to Kabuto zrobił mi zastrzyk. Zaciskając zęby z bólu promieniującego ze wszystkich części mojego ciała, wpatrywałam się w szkła jego okularów odbijających światło świecy. Zagryzłam wargi.
- Co ja tu robię?
Uśmiechnął się. Kiedyś, na samym początku, lubiłam Kabuto, bo nie był agresywny ani przerażający, a można powiedzieć, że nawet wydawał się miły. Dopiero później zrozumiałam to, jak bardzo niebezpieczny potrafi być w swojej niepozorności i sztukach manipulacji. Sam, podróżując po niedaleko położonych wioskach, otumaniał naiwne dzieci i sprowadzał je do twierdzy. Czasem to on je badał, a innym razem od razu przesyłał w łapska Orochimaru.
- A gdzie chciałabyś się obudzić, Emiko-chan? - spytał i uniósł brwi do góry. Miał bardzo łagodne rysy twarzy.
- Może w zaświatach? - Spojrzałam w sufit, dopiero teraz czując, że mam na czole mokry ręcznik, którym zapewne chciał zbić gorączkę. Zaśmiał się, a kiedy skończył przysiadł na krześle obok i pochylił się nad łóżkiem. - Co z innymi?
- Przeżyłaś ty i może jeszcze jakieś dwie osoby. - Poprawił osuwający się okład i odpowiedział zanim zdążyłam zadać kolejne pytanie: - Nie, Uchiha nie ulitował się nad wami, to mistrz Orochimaru stwierdził, że możesz mu się jeszcze przydać i szkoda, byś umierała jako kukła treningowa jego pupilka.
Zacisnęłam dłonie w pięści, aż żyły uwidoczniły się na bladej skórze. Kukła. Akihito był kukłą?  Łzy napłynęły mi do oczu pierwszy raz od tak dawna. On nie żyje i to dlaczego, by Sasuke Uchiha mógł przetestować swoje umiejętności! Skuliłam się i odwróciłam na drugi bok. Teraz miałam przed sobą tylko ciemną i zimną ścianę. A mnie zostawili?! Dlaczego? Bo miałam podstawy wiedzy medycznej i potrafiłam panować nad owadami? To przecież nie czyniło ze mnie geniusza.
- Naprawdę jestem dla niego taka cenna? - Podniosłam się trochę i przekręciłam głowę w stronę chłopaka, na co on bezzwłocznie kazał mi się z powrotem położyć. - Cenniejsza niż inni i mój przyjaciel?
Akihito poznałam mniej więcej dwa lata po śmierci matki, medyczki z Wioski Trawy. Był jedynym człowiekiem oprócz niej, z którym wiązała mnie jakaś głębsza więź. Mimo że powstrzymałam falę łez, wielka gula i tak rozpychała mi gardło. Wiedziałam, że jeśli teraz się odezwę, to wydam z siebie jedynie słaby pisk.
- Musisz sama o to zapytać mistrza Orochimaru, najwidoczniej wiąże z tobą jakieś plany. - Uśmiechnął się prawie szczerze. - Jesteś jeszcze tylko trochę osłabiona i masz niewielką gorączkę. Przypuszczam, że za dwa dni bez problemu staniesz na nogi.
Kiwnęłam trochę lekceważąco głową, wciąż mając ściśnięte gardło. Kabuto w dalszym ciągu był w pomieszczeniu i nie widziałam, czy otrzeć coraz bardziej zapłakane oczy dłonią, zwracając tym uwagę na swoją twarz, czy po prostu pozwolić łzom płynąć. W końcu wysuszyłam je wierzchem pościeli, gdy odwrócił się do mnie plecami i udał do drzwi.
- Śpij spokojnie, Emiko- chan.
Kiedy zamykałam oczy, w myślach pojawił się obraz dwóch krwistoczerwonych plam z czarnymi łezkami w środku. Czułam się coraz słabiej, ale jeszcze sekundę przed zaśnięciem zdążyłam pomyśleć, że jeżeli kiedykolwiek będę miała okazję, choćby w minimalny sposób, wpłynąć na losy młodego Uchihy, to nie zawaham się na nim zemścić.

***
Cześć, choć wiem, że nikogo tutaj nie ma, to sądzę, że należałoby się przywitać. Mam na imię Marta i uczę się pisać. Nie wiem, jak długo wytrwam i czy starczy mi motywacji i determinacji, ale jeżeli nie spróbuję, to się nie dowiem. Będę wdzięczna za jakąkolwiek opinię. :)